Polub mnie na facebooku

poniedziałek, 30 grudnia 2013

demotywator

Rok 2013, jak każdy poprzedni był pełen wzlotów i upadków, smutków i radości, poważnych zmian, szybkich decyzji, czasem relaksu i odpoczynku. Zawsze przed sylwestrem starałam się podsumować miniony rok, wspomnieć najlepsze momenty i ostatni raz pomyśleć o tych nienajlepszych. Odkąd zrezygnowałam z projektu dzienna słocia, o którym może kiedyś napiszę, moja pamięć została poddana jeszcze większej próbie. W tym roku postanowiłam zebrać 3 zasady, które albo wygrzebałam z czeluści mojego umysłu, albo znalazłam na smutnych obrazkach w internecie i mniej lub bardziej świadomie starałam się nimi kierować.



1. wizualizuj cele 

 Zawsze uwielbiałam trwonić pieniądze, dopóki nie wpadłam na  pomysł skontrolowania swoich wydatków. Okazało się, że codzienne przyjemności, małe marzenia oddalają mnie od tych większych: od podróży, spontanicznych wyjazdów czy sprezentowaniu sobie czegoś naprawdę drogiego. Kwota jaką mogłabym mieć w skarbonce, a którą wydałam na pierdoły stała się moim motorem napędowym do oszczędzania. Wyobraziłam sobie, że zamiast kolejnego wypadu do kina, następnego kebaba czy zestawu powiększonego, oglądam zdjęcia z mojej objazdówki po Europie. Kiedy ze swoich marzeń tworzysz realny obraz masz wrażenie, że są na wyciągnięcie ręki. Zaczęłam odkładać. Kiedy po kilku miesiącach otworzyłam skarbonkę i naliczyłam całkiem pokaźną sumę, poczułam się naprawdę niesamowicie. Zauważyłam, że nic nie motywuje tak mocno, jak widoczne efekty. Przy okazji nie mogę się doczekać wakacji!



2. masz w sobie nieograniczone możliwości

Zawsze zaliczałam się do grupy osób leniwych, marudnych, które na ulubione zajęcie upodobały sobie leżenie w łóżku z wyciągniętymi nogami ku górze. Najchętniej całymi dniami użalałabym się nad sobą i wygłaszała monolog o beznadziejności mojego życia. Dlaczego jest beznadziejne? Bo nic się nie dzieje, ciągle to samo, monotonia przyprawia mnie o ból głowy. Czekałam, aż zacznę żyć życiem, którym zawsze chciałam żyć. Nigdy jednak nie pomyślałam, aby teraźniejszość uczynić utopią, której szukam. W porę jednak zorientowałam się, że będąc kowalem swojego losu, sama siebie doprowadziłam do takiego stanu. Postanowiłam uczynić dni bardziej produktywnymi, nastawić się pozytywnie do otaczającego świata, cieszyć się z tego co mam, i przede wszystkim z tego, co omija mnie szerokim łukiem. Zaakceptowałam każdą swoją wadę, huśtawkę nastrojów i wylewające się boczki. Kiedy żyjesz w zgodzie ze sobą, wszystko staje się proste i łatwe. Podkowę wykutą z doświadczeń zawieszam nad łóżkiem, coby mi przypominała o tym, że człowiek może osiągnąć wszystko, jeśli pokona największą przeszkodę na drodze - samego siebie. Ty też nosisz w sobie uśpione plany, cele i marzenia. Wystarczy się tylko obudzić.




3. "nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego że osiągnięcie go wymaga czasu.
 Czas i tak upłynie" 

Kiedy kilka lat temu przypadkiem natknęłam się na te słowa, od razu wiedziałam że staną się  moją mantrą, życiową dewizą. Moją walką z wiatrakami stało się odchudzanie. Chęci jako takie miałam, aczkolwiek zapał słabł z każdym dniem, a  z czasem nie zdołał przetrwać nawet nocy.  Pierwszym podstawowym błędem jaki lubiłam popełniać była niecierpliwość, marzenie o efektach pojawiających się już po pierwszym dniu, a już najlepiej po samej wzmiance o ćwiczeniach. Nieświadomie strzelałam sobie w pięty nastawiając się negatywnie od samego początku. Bo skoro do tej pory nie wychodziła mi żadna próba, to czemu tym razem miałoby być inaczej? Anty-myśleniem osiągniesz anty-wyniki. W ten sposób nigdy się nie zmotywujesz. Nikt nie zachęca drugiej osoby do wspólnego biegania mówiąc o bezsensowności latania dookoła stadionu co chwile tracąc oddech. Dlaczego więc siebie motywowałam w najgorszy możliwy sposób? Rozpieszczając innych, zapomniałam o rozpieszczaniu siebie. Może i faktycznie nie schudłam, a ostatnie grube wakacje jeszcze przede mną, aczkolwiek sama zmiana nastawienia do swojego ciała czy podejścia do ćwiczeń to duży krok do przodu. Na zgubienie oponki przyjdzie jeszcze czas. Z resztą moja rozwalona szczęka codziennie pomaga mi rezygnować ze wszystkiego co niezdrowe i dobre. Jakie szczęście, że czekoladę można rozdrabniać.

Ponadto w ostatnim tygodniu w moje ręce wpadła książka, tfu, motywator życiowy. Chłonę ją całą sobą i już nie mogę się doczekać aż puszczę ją w obieg. Nie ma nic lepszego niż pozycje niosące wartościowy przekaz, którym chciałoby się podzielić z całym światem.




Na ten rok nie mam żadnych postanowień, za to stworzyłam listę nietuzinkowych marzeń, które postaram się spełnić. 2014 rok proszę jedynie o bycie sprawiedliwym dla mnie.

Natomiast Ty pozwól sobie w nim na szaleństwo. Bądź odkrywcą, nie bój się realizować marzeń. Świat należy do ludzi odważnych, a czasem żeby coś odkryć wystarczy tylko wyłączyć komputer.



2 komentarze:

  1. motywatory budzą mnie do życia tylko na chwilę, książek jak ta powyższa mam co najmniej kilka i równie mocno pochłaniałam je całą sobą, ilekroć dostanę nową w swoje łapy (a przyznam, że najczęściej czytam je na wykładach z makroekonomii) . Sama nie wiem czy to jeszcze lenistwo czy nieumiejętność zarządzania samą sobą. Życie bez celu, z dnia na dzień, z myślą, że wciąż jestem studentką ekonomii, a jak z niej wylecę, to też w sumie do kitu.... i znów beznadziejnie, jako większa oponka zataczam się w takim smutnym kole, bo chciałabym (zmian) i boję się...

    Niemniej jednak cieszę się, że piszesz, bo uwielbiam Cię czytać,
    na nowy rok życzę Ci spełnienia marzeń z tej niechybnej listy.
    W 2014 po prostu baw się dobrze - samą sobą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W takim razie dawaj adres, prześlę Ci paczkę i zmienisz zdanie jak przeczytasz tę książkę! Nienawidzę poradników, nudzą mnie i są fajne na sucho, w praktyce gorzej, a jak czytałam jesteś cudem to co chwila mi łzy leciały, kobieta jest naprawdę niesamowita.

    Jedno z moich marzeń legło w gruzach razem z zakończeniem Karmelowej, ale za wypad do Gdańska (z papierami lub bez) może Ci wybaczę! :(
    Całuję <3

    OdpowiedzUsuń