Polub mnie na facebooku

poniedziałek, 5 maja 2014

ASR. Autostopem do Hiszpanii


Patryka poznałam dwa tygodnie przed wyjazdem. Doskonale pamiętam niedzielne, nudne popołudnie w pracy, kiedy odświeżając fejsbukowe newsy zobaczyłam wiadomość o wolnym miejscu na największy autostopowy wyścig. Mimo, że napisałam tylko w celu zorientowania się o co w tym wszystkim chodzi, już od pierwszej chwili wiedziałam, że pojadę, i że moim rodzicom się to nie spodoba. Potem przyszedł czas na ustalenie szczegółów trasy i spakowanie swojego dobytku do najcięższego plecaka świata. Gdybym wtedy wiedziała, że kilka dni później wybierzemy się na nocny, dwudziestokilometrowy spacer po Barcelonie, zabrałabym tylko strój kąpielowy. I jedzenie. Zagranica budzi we mnie głód.


Nie będę ukrywać, że najdłużej na podwózkę czekaliśmy na bielanach. Całkiem możliwą przyczyną tego zdarzenia był fakt, że na początku staliśmy w przeciwnym kierunku niż zmierzaliśmy. Pierwszy, ale niestety nie ostatni raz.



Trzy stopy później znaleźliśmy się w Erfurcie. Po najszybszej i najstraszniejszej jeździe z młodym Niemcem postanowiliśmy rozbić namiot i spędzić noc pod McDonaldem. 24 godziny później, zamiast kierować się na południe Francji, znaleźliśmy się pod Paryżem. A co tam! #YOLO! Jak łapać stopa to tylko stare, dwudrzwiowe samochody, w których zapuszkowani jedziemy z najbardziej wyluzowanym kierowcą na całej trasie!




 Kocham panikować. Każdą stację ochrzciłam słowami "nigdy stąd nie wyjedziemy", "umrę tu",  "po cholerę się tu zatrzymywaliśmy", "co mnie podkusiło żeby gdzieś jechać", "jestem głodna", "utknęliśmy na wieki" wieki, które trwały maksymalnie cztery godziny. Kiedy chcąc się dostać na południe Francji utknęliśmy na drodze prowadzącej na Niemcy, byłam gotowa się wrócić. Kilka godzin później jechaliśmy do Grenoble.  Z tej drogi pamiętam tylko różową autostradę, bogatą francuską kobietę w kwiecie wieku słuchającą Timberlake, masę śniegu na szczytach alpejskich gór oraz wiśniową colę i stację, na której łapaliśmy stopa do Orange, które było oczywiście w drugą stronę. Stop łapany prawidłowo to nie przygoda!


Na stacji w małym miasteczku spotkaliśmy kilka osób z wyścigu. Nic nie cieszyło bardziej, niż te same, niebieskie koszulki. Jeśli się gubić, to tylko razem. Stamtąd ruszyliśmy do....




Montpelier. To miasto będzie mi się kojarzyło z przesympatyczną francuzką, która nie umiała żadnego słowa po angielsku, i zamiast wywieźć nas na stację postanowiła pokazać nam swoje miasto wysadzając nas w samym sercu turystycznej czarnej dziury. Wydostanie się stamtąd graniczyło z cudem. Po trzech godzinach i pomocy tubylców znaleźliśmy się na wylocie na autostradę. Dobrze, że dwie godziny później jeden Pan zatrzymał się i powiedział, że to wylotówka na północną Francję. Już wtedy wiedziałam, że zapowiada się noc pod bramkami na autostradzie. Nie mogłam jednak narzekać, gdyż jeszcze rano byliśmy pod Paryżem. Ponad tysiąc kilometrów w jeden dzień oznacza dobry dzień. Jaka szkoda, że kolejny okazał się początkiem klęski.





 Zacznę od tego, że utknęliśmy niedaleko granicy francusko-hiszpańskiej, i w ten dzień zrobiliśmy około 200 kilometrów. Znów ta sama sytuacja, nikt nie jedzie na Barcelonę. Każdy kierowca powtarzał tę samą mantrę, "No, no, Toulouse". Jeśli następna edycja wyścigu będzie do tego miasta, dojadę tam jako pierwsza. Zmęczona, znudzona i zdenerwowana postanowiłam umilić drogę wszystkim olewającym nas samochodom, więc wystawiłam karteczkę z napisem "Bon voyage :)". Większość kierowców i tak kręciła głową, że tam nie jadą. Francuzi to naprawdę dziwny naród. Myślałam, że gorzej być nie może. Potem zobaczyłam swoją twarz w lustrze, i już wiedziałam że wszyscy się będą ze mnie śmiali. Ale o tym później.



Po czterech godzinach udało nam się złapać stopa do Hiszpanii. Gdyby dwóch młodych francuzów nie złapała ochota na zielone tematy, do tej pory pewnie stałabym na bramkach w Perpignam. Nie wiem, czy zdziwiło mnie bardziej to, że w trakcie francuskiej wymiany zdań usłyszałam "poka cycki!" czy bezkofeinowa coca cola sprzedawana w całej Hiszpanii. Gdyby ktoś chciał spróbować, odradzam - jest totalnie bez smaku.



Barcelona była naszym kolejnym punktem docelowym. Początkowy zachwyt każdym chodnikiem, tabliczką kierującą na miasto i zdjęciami śmietników, przechodniów i sklepów z każdą chwilą malał, aby ostatecznie przerodzić się w nienawiść do tego ogromnego, śmierdzącego moczem miasta, w którym nawet na stacji kolejowej nie mówią po angielsku. Zamiast tego, zamykają ją na całą noc. Zanim jednak to zrobili, zdążyliśmy rozbić tam swoją wioskę jak prawdziwi rumuni.



Nadeszła noc i padł pomysł na zwiedzanie. W jednym z seriali mówili, że po drugiej w nocy nie dzieje się nic dobrego. Ja wiem, że w Hiszpanii działa to już od północy. Krótki spacer trwał do rana, a gdy w końcu udało nam się dotrzeć na dworzec autobusowy, okazał się być zamknięty. Rozłożyliśmy więc swoje manatki przed stacją, przyłożyliśmy głowy do plecaków i zasnęliśmy jak dzieci. Hiszpańscy ludzie są bardzo mili. Jeden strażnik podszedł nawet do nas, i po przetłumaczeniu jego słów na polski wyszło na to, że prosił nas abyśmy weszli do środka, bo na dworze jest zimno i się o nas martwi. Nie wiem, kto wziął się za tłumaczenie, ale kiedy za drugim razem poszczuł nas psem wiedzieliśmy, że mamy się stamtąd po prostu wynosić.



Dzień później byliśmy już w pięknej Walencji. Tam był już tylko odpoczynek, dzienny chillout i wieczorna impreza. I jechałam pociągiem! Tego naprawdę nie trzeba opisywać :)











 Dobra, niech stracę! Francja zostawiła mi pamiątkę na dłużej. Od tamtej pory mogłam opalać wszystkie części ciała z wyjątkiem twarzy. Jeśli w Polsce zobaczycie mnie w okularach nawet jeśli nie będzie słońca to znaczy, że moja twarz jeszcze nie doszła do siebie, a ja nadal wyglądam jak panda :D 













Nie da się opisać całego wyjazdu. Notka, która okazała się być mega długą nie odzwierciedla nawet połowy przygody, którą z chęcią opowiem wszystkim moim przyjaciołom jak tylko się spotkamy! 

Miało być 2350km, wyszło ponad trzy tysiące. Każdy kolejny błąd ostatecznie działał na naszą korzyść, każda wykorzystana szansa, przez którą często błądziliśmy ostatecznie pozwoliła nam znaleźć się na miejscu z ludźmi, za których jestem losowi naprawdę wdzięczna. I tak samo jest z życiem. Wszystko co robimy prowadzi nas do celu, który sobie obierzemy. I nieważne, że po drodze zboczymy z trasy, zrobimy przerwę lub podejmiemy kilka złych decyzji. Nieważne, że droga wydaje się ciężka. Jeśli naprawdę do czegoś dążysz, dostaniesz to. Musisz tylko mocno wierzyć i wytrwać. Tu nie ma miejsca dla słabych mięczaków. Życie należy do odważnych.



A tak poza tym, to właśnie dlatego moja mama osiwiała.



Przy okazji, zaistniałam na facebooku. Link tutaj :)

17 komentarzy:

  1. ale zazdro!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. tyle wygrać ! Dziękuję ci za ten wpis :)

    OdpowiedzUsuń
  3. było mega ! a takie relacje przypominają mi o tym jeszcze raz ! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Najdłużej 4 godziny? Zazdroszczę ;D Niektórzy na pewnej stacji pod Freiburgiem po 20godzin (a nawet więcej) spędzili :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też na stacjach spaliśmy, bo nocne wyprawy sobie odpuściliśmy, ale czystego łapania stopa to właśnie 4 godzinki max :) jedna para 30 godzin siedziała w Niemczech :D

      Usuń
  5. SPRYTNY ZBYŚ5 maja 2014 20:07

    NAJLEPSZY WPIS ZARAZ PO MIÓD MALINE, A MOŻE NA RÓWNI...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popularnością przebił nawet miód malinę!

      Usuń
    2. gdzie znaleźc? szukam wpisow o asr :)

      Usuń
  6. Co dusza to inna historia i każda śledzi sie z wielkim zainteresowaniem !!
    Stracilam głos po pierwszym dniu i prędko swojej historii nie opowiem.
    Jedno jest pewne, jak zacznę nawijac to szybko nie skończe :-D

    OdpowiedzUsuń
  7. Człowiek Ośmiornica6 maja 2014 13:00

    Świetna relacja i z pewnością przygoda na całe życie! :) Pozdrawiam i do zobaczenia na trasie. PS. Ośmiornica była bardzo smaczna ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. o ja, też chcę jechać za rok!!

    OdpowiedzUsuń
  9. ooooo stacja z fotelami i stoliczkami przed Lyonem <3 widzę , że nie tylko my tam spałyśmy :) nie wiecie jak się nazywała ta miejscowosc? hahahahah przejechac 2500 km i nie wiedziec dokladnie, gdzie si.ę miało postoje <3 MEGA się cieszę, że brałam w tym udział. dzięki caly ASR! see you next time :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to niestety nie ta stacja, to było w Reims pod Paryżem. Lyon niestety ominęliśmy, ale daje stówę, że w całej Francji były takie stacje :D

      Usuń
  10. Swietną przygode przezylas, gdzie można szukac takich grup na wyjazd?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był akurat Auto Stop Race - coroczny majówkowy wyścig autostopowy. Więcej na ten temat znajdziesz na ich oficjalnej stronie. Natomiast jeśli szukasz osób chętnych na wyjazd, zapisz się do facebookowej grupy "Autostopowicze, czyli my" :)

      Usuń
  11. świetny opis :) zazdroszczę

    OdpowiedzUsuń