Polub mnie na facebooku

środa, 11 czerwca 2014

Zakopane najlepsze na wszystko

Odkąd zamieszczam wpisy w internecie mam swoją niepisaną zasadę. Jeśli chcę opisać miniony wyjazd, to jeśli nie zrobię się tego w przeciągu 24 godzin od powrotu, to wyjdzie klapa. Słońce niestety działało na moją niekorzyść, więc póki moim przyjacielem stał się Panthenol, znalazłam czas aby opisać te dni, w których reszta znajomych mnie nienawidzi, bo uczą się do letniej sesji, a ja się obijam. Ja też Was pozdrawiam i trzymam kciuki. Matematyka finansowa okazała się być większą suką, niż ktokolwiek by się spodziewał.



 Przechodząc do rzeczy, moi rodzice kiedyś padną na zawał przez swoje najmłodsze dziecko, a raczej jego niekończące się pomysły. Bo kiedy nie ma się planów na życie, to pragnie się podróżować. A jeśli rodzice nie zgadzają się na kolejny autostop, to albo trzeba im o tym nie mówić, albo namówić na wspólny wyjazd. Na moje nieszczęście padło na to drugie. Jako że miałam do wyboru dowolne miejsce w całej Polsce, i biorąc pod uwagę moją ogromną miłość do wybrzeża i nienawiść do gór, wybrałam Zakopane i swojej decyzji żałowałam zanim jeszcze wyjechałam z miasta.

Dzień przed wyjazdem przyglądam się jak mama pakuje torby, a kiedy wychodzi z pokoju zakradam się, aby wyjąć wszystkie niepotrzebne bibeloty. Ostatecznie i tak wszystkie pakunki zajmują półtora bagażnika, więc nie mam pojęcia jak tato zmieścił jeszcze jeden plecak autostopowicza, którego ze sobą wzięliśmy. Na drogę narzekać nie mogę. Siedząc pomiędzy dwoma chrapiącymi osobami śmiałam się już od rana. Szkoda, że dobry humor nie udzielał mi się przez resztę wyjazdu.


Aby nie powtórzyć błędów z zeszłorocznych wyjazdów [klik], już na wstępie pytam mamę o krokomierz, a kilka dni wcześniej zaopatrzam się w trapery. Pewna, że tym razem wyjazd będzie znakomity, wychodzę  z auta i rzeczywistość sprowadza mnie na ziemię. Zamiast gór mogłam podziwiać wszechobecną mgłę. Już wtedy zdaję sobię sprawę z tego, że ten dzień nie będzie dobry i przekonuję się o tym, kiedy z wyprawy w traperach na krupówki wracam z odciskami. Termy to jedyne miejsce, które ratuje mnie od depresji. Na szczęście był to ostatni dzień brzydkiej pogody, bo od soboty w całej Polsce zrobiło się prawdziwe lato.













Spacerując, a raczej tocząc się po górskich szlakach myślami jestem 700 kilometrów stąd. Wyobrażam sobie cieplutki piasek, na którym leżę cały dzień wpatrując się w morskie fale. Woda mnie uspokaja, więc po drodze mało narzekam, a jeszcze rzadziej wyciągam aparat. Pomimo naprawdę wspaniałych widoków, najlepszymi punktami na każdej trasie okazały się punkty gastronomiczne. Jadłam by zapomnieć o bolących nogach, zakwaszonym ciele i wszechobecnej góralskiej kulturze. To już tradycja, że z każdego wyjazdu wracam coraz większa.



Ostatecznie narzekać na wszystko nie mogę, gdyż każda chwila spędzona z familią warta jest największego poświęcenia. A jeśli ktoś twierdzi, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, to nie poznał jeszcze mojego taty i jego żartów. Reszta wie po kim odziedziczyłam poczucie humoru.



Tymczasem powoli pakuję się na kolejną wyprawę, planuję, kombinuję i werbuję znajomych do szalonych pomysłów, ale najbardziej na świecie wyrażam nadzieję, że wyjazd miniony był w Tatry ostatnim, bo zawsze powtarzam i powtarzać będę, że góry najlepiej ogląda się z dołu.



1 komentarz: