Polub mnie na facebooku

wtorek, 20 sierpnia 2013

Karpacz - gdy kondycja zawodzi

Ostatnio wybrałam się do Szlarskiej Poręby. Tym razem byłam przygotowana na wszystko, a i tak góry znów okazały się okropne. Znów? Żeby to wytłumaczyć, muszę cofnąć się do pewnej niedzieli..



Zacznę od tego, że nienawidzę gór. Tak bardzo ich nienawidzę, że zgodziłam się na spędzenie całego dnia w Karpaczu. A co mi tam! Przecież jestem taka wypoczęta, nie było mnie w domu praktycznie od tygodnia, od dwóch dni nawet w nim nie śpię, a w dzień wyjazdu miałam czas na tylko na czterogodzinną drzemkę. Od rana wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego, jednak nie przypuszczałam, że pech będzie dotrzymywał mi towarzystwa już od pierwszych chwil w samochodzie.


Oczywiście głos w mojej głowie mówił mi, że buty, które obcierają mnie za każdym razem kiedy mam je na sobie nie będą dobrym pomysłem, ale że pięknie prezentują się na mojej nodze i do zdjęć trzeba jakoś wyglądać, to pomyślałam że carpe diem, yolo, żyję chwilą. Żyłam. Chwila trwała 15 minut, i równo z przekroczeniem znaku Lubin zaczęłam żałować mojej decyzji.



Ha! Na szczęście wzięłam trampki na przebranie, które i tak okazały się drugim najgorszym pomysłem na jaki mogłam wpaść, więc ból stóp osłodziłam najlepszym batonem ever, 
a jako że jestem na diecie, zjadłam tylko dwa.

Pod rząd


Zdaję sobie sprawę, że moja kondycja, a raczej jej absolutny brak nie pomagał mi w zdobyciu Śnieżki. Szkoda tylko, że moje problemy z uregulowaniem oddechu zaczęły się tuż przy wejściu do Karkonoskiego Parku Narodowego. Przed nami były jeszcze 3 godziny drogi. Moim tempem – cały dzień. Jedyne co mnie pocieszało to fakt, że mama zawsze ma przy sobie krokomierz, więc na bieżąco będę z informacjami o spalonych przez nas kaloriach. Postanowiłam jednak zaczekać do końca wyprawy aby mieć niespodziankę. Miałam, ale o tym potem.


Postanowiliśmy wziąć kijki, aby się łatwiej szło. Po nieudanym poranku nie zdziwiło mnie już nawet to, że dla mnie został tylko jeden. Dumnie kroczyłam po szlaku czasem przypominając sobie, że w ogóle go mam. Szczerze? Przypomniałam sobie o nim kiedy uderzył w moją kostkę z siłą na tyle wielką, że nie pozwoliła mi normalnie iść aż do samej Kopy, czy gdzie my tam w ogóle byliśmy.

Kiedy zmęczona, spocona i wściekła na wszystkich dookoła doczołgałam się na górę, byłam przekonana że padłam ofiarą żartu. Cholera! Za każdym razem kiedy jestem w górach i idąc nie oglądam okolicy, żeby na szczycie zachwycić się widokiem, wita mnie mgła. I to nie byle jaka. Jak mleko. 
Naprawdę 


Żeby nie być gołosłowną dołączam zdjęcie z innego wypadu


Nie licząc czarnego szlaku obranego przez mojego tatę myślałam, że już nic gorszego mnie nie spotka. Kiedy doczołgałam się do samochodu byłam wrakiem człowieka. Koniec ogromnej katorgi. Czy coś wynagrodzi te katusze? Wtedy przypomniałam sobie o krokomierzu. Już sama myśl o milionie spalonych kalorii delikatnie koiła mój wewnętrzny ból.

Mamo, jak tam krokomierz?
- O boże! Został w domu!



3 komentarze:

  1. A ja kocham góry i zazdroszczę Ci tego wypadu do Karpacza czy Szklarskiej :) Do tego z rodzicami - super sprawa. moich nawet nie da się wyciągnąć do kina, co dopiero gdzieś razem wyjechać :(

    PS Czy Polkowice Trip nadal aktualna? ;)

    ~magda koz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie moi wyciągają, szkoda że nie preferują jezior :(
      Trip? Jasne! Niech tylko pogoda się poprawi! :)

      Usuń
    2. Jeziora też cudowne

      Czekam na jakiś słoneczny dzień :)

      ~mag koz.

      Usuń