Nigdy nie byłam zwolenniczką aparatu w komórce. "Komórce",
bo moje psujące się średnio co 3 tygodnie urządzenie nie zasługuje na nazywanie go jakkolwiek. Od niepamiętnych czasów uważałam, że lustrzanka jest niezastąpiona, aż do pewnego dnia..
Do czego zmierzam?
Producenci zaskakują nas coraz większą paletą programów
zastępujących stare aparaty, polaroidy, nawet rybie oko(!) i zapewniają jak
najlepsze efekty. Po co więc komuś aparat, wymienne obiektywy, doczepiane lampy
i blendy, skoro w kilku centymetrowym urządzeniu może mieć całe wyposażenie
pierwszego lepszego studia fotograficznego? Postanowiłam sprawdzić czy to
działa. Na pierwszy ogień poszedł ostatni krzyk mody – zdjęcia a'la swag.
Moim zdaniem lustrzanka doskonale, wręcz perfekcyjnie przegrywa z pięcio megapikselowym aparatem, a raczej LomoCamerą, która wychodzi z tej rywalizacji hipsterską ręką.
Ponawiam więc pytanie: Po co więc komuś aparat, wymienne obiektywy, doczepiane lampy i blendy, skoro w kilku centymetrowym urządzeniu może mieć całe wyposażenie pierwszego lepszego studia fotograficznego?
Po to, aby zrobić coś ambitniejszego niż kolejne słodkie zdjęcie
wrzucone na jeden z portali społecznościowych
Mimo wszystko, jestem fanką słodkich zdjęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz