Polub mnie na facebooku

poniedziałek, 1 lipca 2013

Sting na Life Festival Oświęcim

Sting na festiwalu? Na boisku? W Oświęcimiu? SERIO?!

Oświęcim znam prawie jak własną kieszeń. Nie od dziś wiem, że jest to wiocha zabita deskami i koncert w moich wyobrażeniach przypominał coroczne dożynki w pierwszej lepszej wiosce. Nie mogłam się bardziej mylić. Na miejscu przywitała mnie kilkunastotysięczna publiczność, scena widoczna już z obrzeży miasta a na niej gwiazda największego formatu - jedna z największych miłości mojego życia. Tuż przed wyjściem żegnam się z rodziną. Kiedy mama zobaczyła mnie wyszykowaną i gotową na noc pełną wrażeń, szybko kazała mi się przebrać. Do tej pory nie wiem co jej się nie podobało w koszulce mojego ulubionego zespołu Oasis.


Wchodzę na stadion. Moją osobą towarzyszącą są chusteczki. Zdrowie nigdy nie było ze mną wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Samotnie udaje się pod scenę z zamiarem sprawdzenia czy suport daje radę. Tfu, przecież na festiwalach nie ma suportu, a gwiazda wieczoru nawet nie ma wpływu na to, kto poprzedzi jej występ. Tym razem jednak Maciborek dobrał naprawdę dobry line up:  Brodka, stara dobra Brodka w nowych, elektroniczno-dubstepowych dźwiękach zabawiała publiczność, która szalała pod sceną zupełnie jak burza kilka godzin wcześniej.  Robię szybkie zdjęcie i kładę się na trawce co by naładować akumulatory na nadchodzący wieczór.



O, stoisko z koszulkami!  Czy jest coś lepszego od sprawienia sobie suweniru w postaci koszulki z szyldem ulubionego zespołu czy też wykonawcy? Nie wiem, moje pięćdziesiąt złotych zamieniłam na beznadziejny bawełniany namiot z pacyfką na plecach. Mój lament przerywa zapowiedź kolejnej gwiazdy.
Na scenę wchodzi artysta, którego imienia nawet nie pamiętam. Szybko wygooglowuje potrzebne informacje i  odprężam się przy Wilsonie, przy okazji ustawiając się w kolejce do łazienki.  Jaka szkoda, że stoję na środku stadionu. Przede mną tylko jakieś półtorej godziny osób. Nie mam zielonego pojęcia kim jest człowiek na scenie i co gra, aczkolwiek obiło mi się o uszy, że jest byłym frontmanem z legendarnego Genesis.  Moje wątpliwości co do zaproszenia akurat jego zostają rozwiane z chwilą, gdy słyszę refren American Beauty.


„A, to ten, słyszałem tę piosenkę w jakimś serialu” – Podsumował występ mężczyzna stojący w kolejce do łazienki przede mną.

Robi się coraz ciemniej, więc cykam kolejną fotkę i zatracam się w rachunkach matematycznych. Jako że każda kobieta spędza czas w łazience do minuty czasu, to statystycznie rzecz biorąc powinnam wejść do łazienki za jakąś godzinę.  Nic nie rozśmiesza mnie bardziej, kiedy słyszę dialog za moimi plecami:

„ -Powinnam wejść do łazienki za 55 minut i 40 sekund
-Co? Jak to?
- Obliczam czas jaki każda kobieta przeznacza na łazienkę i waha się między 30 a 90 sekundami”

21:55. Wychodzę, a raczej wybiegam z łazienki w celu znalezienia przystępnego miejsca pod sceną. Cała się trzęsę, za 5 minut rozpocznie się koncert. Przepycham się miedzy starymi ludźmi, młodymi pijanymi, wchodzę w piwo, ocieram się o musztardę z hot doga i brnę coraz dalej i dalej, i głębiej i głębiej aż naglę słyszę wielkie oklaski i przystaję z wrażenia. Wyszedł! Ręce mi się trzęsą! Foto!!


Gdzie ja żyję, to przecież Polska. Tu organizacja zawsze zawodzi. To tylko organizator pragnie podziękować zgromadzonej publiczności za wsparcie biednych dzie… i dalej nie słucham. Zawiedziona szukam swojego wymarzonego miejsca. W międzyczasie nie byłabym sobą gdybym się nie potknęła, chociaż nadal nie jestem pewna czy to tłum, czy może „ostatni raz tyle stałem na bierzmowaniu”  wypowiedziane przez starszego dziadka zwaliło mnie z nóg. Zostaję na ziemi. Odpoczynek dla pleców zawsze mile widziany. 

22:30. Emocje sięgają zenitu. Zrobiło się wyjątkowo cicho. Patrzę na niebo – same gwiazdy. Chwilę później było ich o jedną więcej. Wyszedł najlepszy Policeman na świecie i łamanym polskim przywitał publiczność.  Dziwne, że po  11 występach w tym kraju jeszcze się nie nauczył. Ale wybaczam, jego głos jest najsłodszy, a zarazem najbardziej męski, delikatny i czarujący.


Rozpoczyna hitem „If I Ever Lose My Faith In You”. Publiczność jest nieziemska. Polaczki zawsze wiedza jak się zachować. Jestem pewna, że bylibyśmy faworytem w plebiscycie na najbardziej drewnianą publiczność. Na szczęście z każdym kolejnym hitem robi się coraz goręcej.  Sting zabawia Oświęcim przeplatając swoje piosenki z repertuarem The Police. Magia.  Tłum dumnie śpiewa Englishman In New YorkMessage In a Bottle zamienione na Nie Stać Cię Na Baton, chwieje się przy najpiękniejszych balladach i zdziera gardło na Roxette
Zespół schodzi ze sceny. Koniec? Jak to?! 14 piosenek i on tak po prostu schodzi? Nie wierzę. Publiczność szaleje. 

Skandujemy głośno 
Wszedł!  

Pierwszy bis. Desert Rose! Orientalne klimaty i taniec, który każdy powinien zobaczyć. Ponad 60-letni dziadek wywija jak dwudziestoletnia Azjatka. Kupa śmiechu, multum pozytywnej energii. Kolejny utwór to King Of Pain. Ta piosenka już zawsze będzie mi się kojarzyć z napalonym Grey’em i z uśmiechem na twarzy śpiewam dzielnie do samego końca, aby za chwilę cieszyć się najbardziej znanym utworem prześladowców.  Po gromkich brawach artyści kłaniają się nisko, pozdrawiają publiczność i schodzą ze sceny. Koniec. Ci mniej wytrwali szybko ewakuują się do wyjścia, żeby za chwilę się wrócić, bo siła, jaką wspólnie utworzyliśmy była tak wielka, że sprowadziła Stinga na scenę.

Next to you! Matko, jak ja kocham ten utwór.  Jedyne co mi się nie podobało, to 170cm blond śpiewające u boku basisty. Pomimo genialnego głosu, powinien zamienić ją na starej daty kobietę. Koncert byłby wtedy na pewno przyjemniejszy dla oczu.
Po drugim bisie nikt nie spodziewał się trzeciego. W natłoku myśli nie wiem jak wyliczyłam cztery, aczkolwiek matematyka nigdy nie była moją mocną stroną. Cudowne Fragile zwieńczyło prawie dwugodzinny występ zostawiając mnie z uczuciem nad wyraz ambiwalentnym. Z jednej strony niewyobrażalna radość, która wypełniała mnie całą po brzegi, natomiast z drugiej nienawiść do obecnej sytuacji i smutek, że ponad czteromiesięczne oczekiwania na najlepszy koncert na jakim byłam są już za mną. Ominęło mnie jego 11 koncertów. Świadomie trzy. Wiem, że nie popełnię już więcej tego błędu, pojadę na każdy kolejny i  namówię kogo tylko się da, bo gościu jest naprawdę niesamowity.



A ja? Wracam do blogowania. Może uda mi się zostać na dłużej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz