Polub mnie na facebooku

piątek, 24 kwietnia 2015

Choroba vs. wyjazd

Czy to nie powinno być proste? Od roku planujesz wyjazd, przygotowujesz się do niego fizycznie i psychicznie, zbierasz pieniądze, wymieniasz gotówkę, pakujesz się i jedziesz. I gdzie tu filozofia? Ano tu, że życie potrafi zaskakiwać. I zaskakuje.

Tydzień do wyjazdu. Powinna się zacząć biała gorączka, ogólne podekscytowanie i strach przeradzający się w paraliż. To tydzień pytań pt "gdzie cię znowu wywiało?" "dobrze się czujesz?" "co na to rodzice?" "przerażasz mnie". Zamiast tego leżę pokonana przez chorobę i nawet drugi antybiotyk nie zapowiada poprawy mojego zdrowia. Zmarnowana, zasmarkana i dusząca się na każdym kroku próbuję skompletować wszystkie potrzebne mi rzeczy. Rzadko choruję, ale jeśli już mi się zdarzy - robię to porządnie. Miesiąc albo dwa.



We wtorek mój nastrój ulega znacznej poprawie. Można powiedzieć nawet, że płynie przeze mnie pozytywna energia. Dużo energii. Szczególnie od momentu, kiedy kopie mnie prąd a ja mam darmową karuzelę w oczach i głowie, a moje nogi zapomniały do czego służą. W ramach podniesienia na duchu usłyszałam tylko, że jeśli trzymam telefon w ręce i jeszcze się nie ładuje to znaczy, że nie dostałam wystarczająco mocno i mam się ogarnąć. Więc się ogarnęłam.

Wtedy przyszedł czwartek i wiedziałam, że wraz z zakończeniem załatwiania spraw uczelnianych zakończą się moje problemy zdrowotne i wreszcie będę mogła pomyśleć o wyjeździe, wyluzować się, powyklinać przy nieudolnym rozkładaniu namiotu i pozwolić sobie na niemałe odmóżdżenie przy serialu.



Szczęście moje nie trwało zbyt długo bo aż do dzisiejszego poranka, kiedy to wybrałam się do szpitala z założeniem, że dostanę jakieś leki a mama będzie spokojna, że ból w mojej klatce to nic innego jak lekkie naciągnięcie mięśnia. I kiedy tak czekałam na wyniki wszystkich badań przelatując przez całe swoje dotychczasowe życie i słysząc z różnych stron przedziwne diagnozy czekałam jak na szpilkach na wyrok, który albo położy mnie do szpitala, albo pozwoli użerać się z bólem w domu. Nagle czuję niesamowitą ulgę, że to nie zapalenie mięśnia sercowego. Wtedy już wiem, że dam radę ze wszystkim.

I kiedy do wyjazdu zostało mniej niż 13 godzin siedzę i nie wiem czy się pakować czy też użalać nad swoim losem, bo gorszą rzeczą od pakowania się jest tylko pakowanie się kiedy nawet nie wiesz, czy zdołasz założyć plecak, krzyknąć yolo i zacząć przygodę swojego życia.



Czy wszechświat może dać mi jeszcze więcej znaków, żebym nie jechała?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz